Rugia i Uznam- dzień pierwszy Świnoujście

21:06 Joanna 0 Comments


Długi weekend pod hasłem 'Świnoujście i będzie wiało'. Świnoujście było. Nie wiało.  Ale oczywiście zobaczyliśmy i doświadczyliśmy bardzo dużo ciekawych rzeczy. Spieszę z opowieścią.

W Świnoujściu byłam tylko jako malutka dziewczynka. Mam nawet zdjęcia w białych gatkach z łabędziami za sobą. Po Niemieckiej stronie granicy, nad morzem, nigdy. Stwierdziliśmy, że to będzie idealny czas na właśnie taką wycieczkę, bo tu u nas długi weekend, mnóstwo ludzi, a za granicą będzie mniej. Nie pomyliliśmy się! No i naprawdę było warto :)



Wyjechaliśmy z Warszawy w środę po pracy. Ale nie musieliśmy się jakoś strasznie spieszyć bo zaplanowaliśmy nocleg pod Gorzowem Wielkopolskim, przy samym zjeździe z S3. Zatrzymaliśmy się w Hotelu Huzar, który był ze śniadaniem. W drodze bardzo doceniam ten komfort. Nie trzeba się zastanawiać i planować, szczególnie wtedy, gdy porę śniadania można sobie wybrać, a tak było tutaj. Z zauważonych wad- niewygodne łóżko, pan palący  (gość hotelowy) pod naszym oknem, co zmuszało nas do wstawania i zamykania okna w nocy (a potem otwierania bo było za ciepło). Zabrakło mi troszkę takiej bardziej domowej atmosfery, myślę, że można było tak ocieplić odczucia klienta, ale o tym w dokładniejszej relacji tutaj (klik).



Po śniadaniu ruszyliśmy w dalszą drogę. Wahaliśmy się mocno, czy wybrać drogę przez Niemcy, czy promem. Mój mężczyzna, jak na chłopca przystało, chciał prom. Ale jako że jest rozsądny również  (przynajmniej czasami) to wybraliśmy Niemcy. I patrząc później na korki na kamerach stwierdziliśmy że to była bardzo dobra decyzja.

Dojechaliśmy do Świnoujścia, na ulicę Bałtycką, gdzie znajdowało się nasze mieszkanko. A raczej miało. Bo z niedopatrzenia biura wynajmującego znajdowało się gdzie indziej...  na Słowackiego. Apartament miły i fajny, dobra lokalizacja. Ale biura 44wyspy zdecydowanie nie polecam z powodu braku profesjonalizmu, o czym więcej tutaj  (klik).


Dobra, smutki i złości na bok, jesteśmy na wakacjach!





 To biegniemy nad morze. Wzięliśmy kiteowe zabawki, ja pożyczyłam trapez, patrzymy na piękny wiatrak, i czekamy... I czekamy... nie wieje... wlazłam do wody, by pokręcić ósemki i oficjalnie zacząć naukę w tym roku, ale nie wiało nawet na to.



Był to smutny czas, gdy nadzieja umierała. Ale za to poszwendaliśmy się po porcie i okolicach (forty dla zainteresowanych militariami).


Swoje smutki topiliśmy w pizzerii Cech, a dokładnie w drinkach w niej nabytych. Drinki całkiem przyzwoite, cenowo też.  Pizza bardzo fajna, bez brzegów, cała pizza z dodatkami! Supersko! (klik).


Kolejny dzień (tutaj klik)

0 komentarze: